Kronika doświadczenia misyjnego
Akademickiego Koła Misjologicznego w "Domu Pokoju"

17.07.2013

15/16 lipca (poniedziałek/wtorek) - Jerozolimski chaos - dzień pierwszy

Czekanie na samolot do Tel Awiwu dłużyło się niemiłosiernie... Każdy coś jadł, przysypiał, rozmawiał z bliskimi (póki jeszcze można), przysypiał, jadł, przysypiał... Tylko nieliczni mieli siłę na np. robienie zdjęć:D






Koło 22 zmówiliśmy wspólnie nieszpory, po nich zebraliśmy wszystkie bagaże i poszliśmy kontrolę paszportową. 
Wsiedliśmy do samolotu, który był duuuużo większy niż poprzedni. Każdy dostał w pakiecie koc i poduszkę - i postanowił to wykorzystać wedle swojego uznania:D

Lecieliśmy 3,5 godziny. Część z nas (jeśli nie wszyscy) wykorzystała ten czas na sen. Po wylądowaniu przywitało nas ogromne lotnisko, masa ożywionych ludzi mówiących w różnych językach i pochodzących z całego świata, ciepłe powietrze (25 st. C) i kontrola. Poszło raczej sprawnie - tylko Bartek został wytypowany na dokładniejsze sprawdzenie. Ponieważ Ania pomagała tłumaczyć, nie obyło się bez szczegółowych pytań zadawanych również Ani:)
Koło 5 ruszyliśmy busem w kierunku Jerozolimy. Jedyne wolne miejsce zajęła pani Ala, pracująca w ambasadzie w Izraelu. Ponieważ ma korzenie polskie, urodziła się na Białorusi a wychowała na Ukrainie, bez problemu można było ją zrozumieć i porozmawiać. W międzyczasie obserwowaliśmy wschód słońca, budynki z kamienia, słuchaliśmy tutejszej muzyki puszczonej w samochodzie... 
Po 6 rano wreszcie dotarliśmy do Domu Pokoju na Górze Oliwnej. 

Tu przywitałą nas siostra Lidia, a chwilę później (nie z własnej woli) Ale, którą obudziłyśmy wchodząc do pokoju:)
Po ustaleniu planu dnia, wypakowaniu najpilniejszych rzeczy z walizek (czyt. kiełbasy i pokrzywy ozdobnej w doniczkach) poszliśmy spać. 
O 12 (a raczej po 12) mieliśmy pierwszą Eucharystię w dziękczynnej intencji za nasz przylot na miejsce. Po niej obiad i wspólnych ustaleń ciąg dalszy. Dowiedzieliśmy się od siostry jakie zadania będziemy wykonywać, gdzie możemy chodzić, z których scierek nie możemy korzystać... czyli poznaliśmy instrukcję obsługi Home of Peace. Potem rozpisalismy grafik dyżurów i... poszliśmy na miasto:)


Tu wymieniliśmy pieniądze, kupiliśmy karty SIM do telefonu (mamy teraz Izraelskie numery:D) i poszliśmy do Nowego Domu Polskiego.  Na mapie wszystko wyglądało przejrzyście...

Ale na miejscu...


Teoretycznie ten dom jest tu. Nie, tam. Nie, gdzieś indziej. W ogóle go tu nie ma. Nie wiadomo!

Po kilku minutach szukania nazw wszystkich ulic dookoła, pytania się kolejnych przechodniów, sprawdzania mapy z każdej strony, ksiądz Maciej odszedł na chwilę jakąś uliczką, by za chwilę nas zawołać, że znalazł to, czego szukaliśmy. Siostra Klara, mimo zawachania ("-Siostro, tu pielgrzymi z Polski. Czy możemy się tu zatrzymać" "-a na jak długo??") postanowiła nas wspuścić do środka. Odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się, że przyszliśmy tylko na chwilę (własnie pożegnała jedną grupę pielgrzymów, a jutro przyjmuje kolejną) i poczęstowałą nas pysznym sokiem. Potem wytłumaczyła nam. jak dojść do piekarni, gdzie mieliśmy zrobić zakupy na kolację. Jak się okazało, do piekarni też nie trafiliśmy... Dzięki temu przeszliśmy przez Bramę Damasceńską na teren Starego Miasta i zobaczyliśmy TO:


Czyli: jerozolimski chaos. Wszędzie ludzie, nawoływania, stragany, tłumy, a między tłumami samochody, rowery, wózki. Poza okrzykami w tle nawoływania z minaretów, ale przede wszystkim klaksony. Ludzie używają klaksony gdy: ktoś stoi na zielonym świetle, ktoś stoi w korku (a korki są wszędzie i ciągle), ktoś blokuje drogę, ktoś obok przechodzi, gdy taksówkarz chce zaprosić do samochodu, gdy autobus rusza z przystanku... Czyli non stop. Jakby to powiedziała siostra Lidia: masakra!

Po powrocie zjedliśmy kolację (w mieście kupiliśmy jakieś pieczywo - okazało się, że nie takie jak chciała siostra, ale i tak smaczne). Po niej znów wyszliśmy - tym razem do Bazyliki Grobu. "Trochę" nam zajęło znalezienie drogi do niej, spytaliśmy się chyba kilkunastu osób gdzie to jest, by w końcu przyjść na miejsce na kilka minut przed zamknięciem... Ale udało się:D
Towarzyszyły nam tłumy muzułmanów obchodzących Ramadan i setki kolorowych lampek wiszacych wszędzie:)

Po powrocie krótkie podsumowanie dnia i... spanie:) (jak wszyscy dobrze wiedzą, nie dla wszystkich od razu:D)

Ela

3 komentarze:

  1. Późna pora, więc tym bardziej dzięki Elu za ciekawą relację!
    A

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech Pan blogoslawi Wam na czas misji! Serdeczne pozdrowienia od polskiej wolontariuszki w Austrian Hospice (Kinga Mrozek)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem z wami i trzymam kciuki! Pozdrowienia:Aneta :)

    OdpowiedzUsuń